Drugi album Holy Fawn nie jest tylko kolejną shoegaze'ową perełką ze Stanów, jest wszystkim, czym shoegaze powinien być - idealną kombinacją hałasu i melodii. "Death Spells" to poważny kandydat do tytułu najlepszego wydawnictwa 2018 w tym gatunku.
"Indie, Acid, Mellow, Heavy, Zwierzęta, Natura, Sny, Smak mchu, Zakop się żywcem" tak brzmi maksyma zespołu i da się tę organiczną duszę odszukać w każdej chwili znakomitego krążka. Arizończycy łączą w swojej muzyce duchotę najlepszego shoegaze'u, ekspresyjność i zmienność metalu oraz budowanie długich kompozycję i falset wokalisty rodem z Tame Impala ("Dark Stone"!). Wielką rolę odgrywa sposób, w jaki w projekcie funkcjonują gitary - oprócz tradycyjnego, spokojnego podkładu pod eteryczny wokal, potrafią one wybuchnąć znienacka pod postacią ogłuszającego hałasu, tak doskonale różnicującego tempo.
Kolejną sprawą jest właśnie wokal Ryana Ostermana, gdy trzeba eteryczny, ale niewahający się zapędzić w szalone rejony - zarówno wysokie rodem z psychodeli, jak i wściekłe, których nie powstydziliby się hardcore'owcy. Płyta zaczyna się od serii trzęsień ziemi w "Dark Stone" i "Arrows", po czym systematycznie się uspokaja, zwłaszcza w balladowym "Seer" i interludium "Two Waves". Druga część krążka poświęcona jest bardziej onirycznym dźwiękom, w których jednak wciąż niemało jest szaleństwa, zwłaszcza w zamykającym album "Sleep Tongue".
"Death Spells" kosztuje 37 złotych (10 USD).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz