W tym tygodniu podróż na drugi koniec Europy. Hiszpania, kraj fiesty i głośnej muzyki. A mimo to z łatwością można tam znaleźć również rzeczy delikatne, melancholijne, trafiające bezpośrednio w emocje. Taki z pewnością jest sekstet Blacanova. Połączenie folku z post-rockiem, z shoegaze'owymi eterycznymi wokalami i tekstami po hiszpańsku - zespół jest z Sewilli (roczna średnia temperatur to prawie 19°C) a brzmią jakby wyszli z chaty na północy Półwyspu Skandynawskiego. Próżno szukać tu słońca i plaż, łatwiej o mgłę rozpiętą między ośnieżonymi szczytami.
Tak jak w moim ulubionym "Debe ser", w którym smutny wokal opowiada o gwałcie i wołaniu o jakąkolwiek reakcję, a gdy w końcu wydaje się, że folkowe szepty wnet się skończą, całość wybucha post-rockową ścianą gitar. Delikatne a jednocześnie przejmująco gwałtowne.
W swoim kraju nie są specjalnie znani ale jeśli już ktoś pisze o ich muzyce, używa takich przymiotników jak mroczna, gęsta, hałaśliwa hipnotyzująca. Jeden z najpiękniejszych powodów do nauki hiszpańskiego.
Blacanova zarejestrowana została w La Mina w Sewilli, zmasterowana przez Kenny'ego MacLeaoda w Glasgow. Na Bandcampie dostępna za darmo (ale jeśli ktoś się zakochał, warto Andaluzyjczyków wspomóc).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz