Jedna z lepszych płyt tego roku. A zdecydowanie lideruje też w rankingu na najtrafniejszy tytuł albumu. Muzyka in violet jest jak gitarowo-elektroniczny bursztyn, gęsty i piękny jak miód ale też zawierający w sobie cierpienie, jak prawdziwy jantar będący pułapką i grobowcem dla pechowych owadów.
"in violet to projekt muzyczny łączący świat eksperymentu ze światem konwencji" piszą o sobie na Bandcampie ale tradycyjnego nie ma aż tak dużo. Może wokal, który miejscami brzmi jakby mógł iść doskonale w parze z gitarą i powłóczystymi spojrzeniami fanek. Więcej jest dziwnego.
Od basów rusza się serce, od tekstów podryguje dusza. Czuć to już od pierwszych chwil płyty ale po chwilowym złagodnieniu w nastrojowej przez moment "Salome" apogeum osiąga chyba tytułowym "amber", który brzmi jak dyskoteka dla ludzi z pękniętymi sercami, mroczna ale też gorąca od emocji i zmysłowa. A to wcale nie koniec, to ledwie początek. Fala muzyki przetacza się aż do "Poseidon Weeps", gdzie szczytuje by gwałtownie zamienić się w obfitujące w drone'owe tła "Sagazan". A o czym opowiada? Jak widać, tytuły pełne są odwołań do mitologii, która ożeniona jest z bardzo prywatnymi wnioskami na tematy egzystencji. Przedziwna kompozycja, jak zresztą cała muzyka in violet, którą podsumować można chyba tylko słowem "szał".
"amber" można mieć za 27 złotych (5 GBP).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz